*** Oczami Laury ***
*** 2 kwietnia ***
*** 2 kwietnia ***
Rozbawiona wstałam z krzesełka i podeszłam do Rossa.
- Przepraszam - Powiedział robiąc "szczenięce oczy" i pięknie się uśmiechając.
- Wybaczam - Powiedziałam hamując śmiech. Pomalutku zeszłam na dół i zrobiłam śniadanie.
- Ja już jadłem! - Wykrzyknął blondyn. Skonsumowałam naleśniki i pomaszerowałam do łazienki. Wyciągnęłam moją szczoteczkę, nałożyłam pastę i zabrałam się za mycie zębów. Następnie ubrałam białą, krótką, zwiewną sukienkę, a włosy przeczesałam szczotką. Popsikałam się orzeźwiającymi perfumami i zadowolona wyszłam z "pokoju czystości".
- Pięknie wyglądasz - Powiedział, obejmujący mnie brązowooki. Uśmiechnęłam się w podzięce i zabrałam się za zmywanie naczyń. - Istnieje takie coś jak zmywarka - Powiedział chłopak wpatrując się we mnie. Nic nie mówiąc kontynuowałam rozpoczętą pracę. Po zmyciu wszystkiego udałam się na górę. Posprzątałam walające się na ziemi ubrania, nakarmiłam dzieci i powycierałam kurze. Po zakończonych czynnościach ubrałam Sisi w małą, modną sukieneczkę, a Jack'a w bluzkę i dresowe spodnie.
- Ross! Nastaw pranie! - Wykrzyknęłam do męża, wychodząc na taras. Umieściłam dzieci w kołysce, a sama poszłam zrobić herbatę. Wlałam wodę do czajnika i czekałam aż się zagotuje. Następnie wrzuciłam torebkę herbaty do filiżanki i zalałam wrzątkiem. Wróciłam na taras i z zaciekawieniem wpatrywałam się w śpiące bliźniaki. Po kilku minutach obok mnie zasiadł Ross. Wtuliłam się w jego ramiona i w mgnieniu oka zasnęłam.
- Ross! Nastaw pranie! - Wykrzyknęłam do męża, wychodząc na taras. Umieściłam dzieci w kołysce, a sama poszłam zrobić herbatę. Wlałam wodę do czajnika i czekałam aż się zagotuje. Następnie wrzuciłam torebkę herbaty do filiżanki i zalałam wrzątkiem. Wróciłam na taras i z zaciekawieniem wpatrywałam się w śpiące bliźniaki. Po kilku minutach obok mnie zasiadł Ross. Wtuliłam się w jego ramiona i w mgnieniu oka zasnęłam.
*** Oczami Rikera ***
- Kocham cię - Powiedziałem "odklejając się" od Vanessy. Dziewczyna wpatrywała się we mnie jakby na coś czekała. A... Tak - Pomyślałem, przypominając sobie, że nie jest jeszcze moją dziewczyną. - Vanesso Marano, czy uczynisz mi tez zaszczyt i zostaniesz moją dziewczyną? - Zapytałem, z nadzieją na twierdzącą odpowiedź.
- Oczywiście, że tak! - Wykrzyknęła, całując mnie. Odwzajemniłem jej gest i uśmiechnięty usiadłem na łóżku. - Coś jest nie tak? - Zapytała, przejęta dziewczyna.
- Nie, nie. Wszystko dobrze, tylko nie mogę w to uwierzyć - Powiedziałem z wielkim uśmiechem na ustach.
*** Oczami Ariany ***
- To dlaczego się wtranżalasz? - spytałam Rylanda.
- No bo wszyscy kogoś kochają, tylko ja jestem sam... - użalał się najmłodszy Lynch.
- Widocznie za młody jesteś - szydził z młodego Rocky.
- Hahaha, bardzo śmieszne. Ja ci zaraz dam młody, jestem 2 lata młodszy od ciebie... - kłócił się Ryland.
- Trzy - kontynuował Rocky.
- Za 2 tygodnie mam siedemnaste urodziny!
- A ja za 7 miesięcy dwudzieste!
- CISZA! Jak dzieci... - przerwałam kłótnię.
- No, to się tyczy jego. - powiedział Rocky.
- Zamknij się! - uciszyłam chłopaka.
- A nikogo nie kochasz? - spytałam najmłodszego.
- No właśnie nie! - odkrzyknął.
- To się zakochaj, a teraz idź do swojego pokoju - powiedziałam.
Ryland poszedł, po czym zaczęliśmy kontynuować po raz trzeci. Tym razem Ryland został w pokoju. Było coraz namiętniej, gdy wszedł Riker z Vanessą.
- NIEEEE! - wydarłam się na całe miasto.
*** Oczami Laury ***
*** Ptaki. Wszędzie ptaki, latające po niebie bez celu. Na ziemi bawiące się dzieci, a w oddali wielki dom. Nagle z nieba zaczyna lecieć deszcz, który z każdą chwilą staje się coraz mocniejszy. Dzieci biegną w stronę domu, potykając się o błotniste kałuże. Po chwili deszcz przestaje padać, a na niebie pojawia się kolorowa tęcza. ***
- Pełna radości i duchowego spokoju, otworzyłam oczy. Byłam w tej samej pozycji: wtulona w męża. Wzięłam łyk zimnej już herbaty, wpatrywałam się w ruszające się drzewa, świecące słońce, płynące po niebie chmury.
- Pełna radości i duchowego spokoju, otworzyłam oczy. Byłam w tej samej pozycji: wtulona w męża. Wzięłam łyk zimnej już herbaty, wpatrywałam się w ruszające się drzewa, świecące słońce, płynące po niebie chmury.
- O czym tak rozmyślasz? - Zapytał Ross.
- O wszystkim - Powiedziałam, jeszcze bardziej się uśmiechając. Podeszłam do kołyski, wzięłam na ręce Sisi, a Jack'a podałam blondynowi. Z zaciekawieniem wpatrywałam się w twarzyczkę małej dziewczynki, przypominając sobie o śnie. Czy on może coś znaczyć? Postanowiłam nie przejmować się nim. - Może pójdziemy na spacer? - Zapytałam, nadzwyczaj spokojnego brązowookiego. Po jego twierdzącej odpowiedzi udałam się z bliźniakami do garderoby, w celu ubrania ich w odpowiednie stroje na spacer. Małej dziewczynce założyłam różową czapeczkę, białą bluzeczkę, jasnoczerwone spodenki i czarne buciki, chłopcu nałożyłam podobny komplet, lecz w ciemniejszych barwach. - Możemy iść! - Krzyknęłam, wsadzając dzieci do błękitnego wózka. Wyszliśmy z domu kierując się w stronę pobliskiego parku. Powolnym krokiem przemieszczaliśmy się w milczeniu, nagle zza moich pleców usłyszałam ciche wołanie. Nie przejęłam się tym i dalej kontynuowałam wycieczkę. Wołanie nie ustępowało, wręcz przeciwnie. Z każdą chwilą stawało się coraz głośniejsze. Przystałam i odwróciłam się, jednak nie zauważyłam nic nadzwyczajnego. Bawiące się dzieci, psy. Nic, co mogłoby mnie wołać. Ruszyłam dalej, ale nadal słyszałam głosy. Poczułam przeszywający mnie ból. Nie wytrzymałam. Usiadłam na pobliskiej ławeczce, nie mogąc opanować bólu. Blondyna nie było przy mnie, ponieważ po drodze wszedł do sklepu. Nie wiedziałam co robić. Z każdą chwilą czułam się gorzej, wirował świat i było mi niedobrze. Po chwili odpłynęłam...
*** Oczami Rikera ***
- Okej, okej. Już nie przeszkadzamy... - Powiedziałem, wycofując się z pomieszczenia. - Może pójdziemy gdzieś się przejść? - Zapytałem Vanessy. Odpowiedziała twierdząco. Po chwili przygotowań wyszliśmy z domu i kierowaliśmy się w stronę parku, położonego niedaleko. Przechodząc obok sklepu, zauważyłem Rossa. - Hej, co ty tutaj robisz? - Zapytałem, ze zdziwieniem brata.
- Em.. No... Szukam Laury i dzieci - Odpowiedział zaniepokojony. Razem z Nessą zaproponowaliśmy pomoc w poszukiwaniach. Błądziliśmy alejkami, gdy nagle na ławce dostrzegłem leżącą dziewczynę. Domyśliłem się, że to Laura i pędem ruszyłem w jej stronę.
- Laura! Laura! - Krzyczałem do dziewczyny, jednak bez skutku. Kilka sekund później podbiegli Ross i Van. - Dzwoń na pogotowie! - Krzyknąłem do brata. W mgnieniu oka pojawiła się karetka i zabrała Laurę. Po długich błaganiach lekarze pozwolili nam jechać z nimi.
*** Oczami Rossa ***
Miałem mętlik w głowie. Wszystko działo się tak szybko, Laura, płaczące dzieci. Bliźniaki zostały na miejscu z Vanessą, a ja z bratem pojechałem do szpitala. Na miejscu było koszmarnie. Przypominały mi się wszystkie chwile z Rydel. Najpierw choroba, później żyletki, a teraz Laura. Strasznie się o nią bałem. W ogóle nie wiedziałem co jej się stało. Po dwóch godzinach czekania, z sali dziewczyny wyszedł lekarz.
- Jest tutaj ktoś z rodziny Laury Marano? - Zapytał.
- Właściwie to nie... - Zaczął Riker.
- Jestem jej mężem - Wtrąciłem się. Riker nie wiedział, o co chodzi. Nasz ślub był potajemny, więc nikt jeszcze o nim nie wiedział.
- Stan Laury jest ciężki, ale stabilny - Zakomunikował doktor. Nie mówiąc nic więcej wrócił do sali. Bezradnie usiadłem na krzesełku. Wpatrywałem się w przepalającą się lampę. Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Gdy w moim życiu wszystko zaczynało się układać, zawsze musiało się coś rozpieprzyć. Po jakimś czasie moich rozmyśleń, zaczęła schodzić się cała rodzina. Rydel, Ariana, Vanessa z bliźniakami, Ryland. Nawet Rocky. Wziąłem na ręce dzieci i bardzo mocno je przytuliłem. Chciało mi się płakać. Moje życie w jednej chwili straciło sens. Wpatrywałem się w senne oczka dzieci, zapominając, o otaczającym mnie świecie. Wtedy liczyłem się tylko ja, Sisi, Jack i Laura. Nie wytrzymałem napięcia. Wsadziłem dzieci do wózka i wtargnąłem na salę. Widok, który tam zastałem był zaskakujący. Zobaczyłem siedzącą na łóżku Laurę, popijającą zieloną herbatę.
- Aha, czyli to jest ten ciężki stan?- Wściekły zapytałem lekarza.
____________________
BONUS! XD Te rozdział zadedykowany jest: Julii Plutowskiej :)
/Sisi <3
/Jack
____________________
BONUS! XD Te rozdział zadedykowany jest: Julii Plutowskiej :)
/Sisi <3
/Jack
A więc.. Cały czas według mnie Ross i Laura są za młodzi na dzeci. No , mają tylko 18 lat i mają już bliźniaki ! To trochę dziwne i w prawdziwym życiu mało realne.
OdpowiedzUsuńWiem, ale takie plany mieliśmy od samego początku :)
UsuńSię zdarza czasami wcześniej ;)
UsuńMi to nie przeszkadza. Moi rodzice też mieli po 18 lat jak, ja i James (mój brat bliźniak) się urodziliśmy. Więtakie tragiczne to nie jest :)
UsuńCo do mojego koma: powinno być "Więc takie", a nie "Więtakie"
UsuńCudownie :D Mam nadzieję że Laurze nic się nie stanie i chciałabym więcej Rikessy i Raury :D Z niecierpliwością czekam na next ! <3
OdpowiedzUsuńDziękuję :D
UsuńWohoo! Czytam ten rozdział powoli i wg, a na samym końcu taka miła niespodzianka :) Dziękuję bardzo za dedyka <33 Rozdział świetny. Czekam na next'a :3
OdpowiedzUsuńNie ma co chamska reklama musi być xd : http://szczescie-marano-lynch-r5.blogspot.com/
Nie ma za co <3 Baardzo dziękuję <3 A Twojego bloga będę czytać < Jeśli już nie czytam... Nie zapamiętuję po adresach >.< xD >
UsuńRozdział super :D jak zawsze. Tylko was proszę, żeby Laura nie miała białaczki, plissssss. Kocha to jak piszecie :D zaskoczyliście mnie tym rozdziałem pozytywnie. Z niecierpliwością czekam na next
OdpowiedzUsuńO białaczce nawet nie myślałam xD Baaardzo dziękujemy <3
UsuńLOL
Usuń