*** Następnego dnia ***
*** 27 Marca ***
*** Oczami Laury ***
- Ile razy mam mówić?! Sisi i Jack Lynch! - Wrzeszczałam do recepcjonisty zajmującego się wyrabianiem paszportów.
- Laura, spokojnie. On i tak cię nie rozumie - Powiedział Ross.
- A właśnie, że rozumiem. Jestem recepcjonistą. Muszę znać obce języki. - Wtrącił mężczyzna.
- A.... To na kiedy będą paszporty? - Zapytałam. - Możemy zapłacić... - Dodałam po chwili.
- Nie trzeba... Będą jutro. Nie mamy dużo zleceń. - Odpowiedział uśmiechnięty chłopak.
- No to... Gdzie teraz idziemy? - Zapytał Ross, gdy wychodziliśmy z budynku.
- A gdzie możemy iść?! - Wykrzyknęłam zezłoszczona. Blondyn szybko pożałował, że zadał to pytanie.
*** Oczami Rydel ***
Nie wiedziałam co czuję. Ból? A może... radość? Przez dłuższy czas zastanawiałam się nad sensem życia, gdy nagle do sali wszedł lekarz.
- Jak się pani czuje? - Zapytał miłym głosem.
- Szczerze? - Zapytałam sarkazmem - Do dupy. - Dokończyłam.
- Nie rozumiem.
- Czego kurde nie rozumiesz?! - Wykrzyknęłam. - Nie rozumiesz tego, że nie chcę żyć? Czy tego, że jestem na was wściekła, bo mnie uratowaliście?
- Proszę się uspokoić! - Wykrzyknął lekarz.
- Co ty myślisz?! Jak masz biały fartuszek, to jesteś lepszy?! Masz prawo ratować mnie, gdy ja tego nie chcę? Nawet jeśli wyjdę z tego popierdzielonego szpitala...znowu to zrobię! - Krzyczałam nie panując nad emocjami. Popatrzyłam na swój zaklejony bandażami nadgarstek. Odczepiłam z niego, małe, stalowe coś. Bandaż rozwinął się, a ja ujrzałam świeże rany. - Chcę rozmawiać z Rossem! - Rozkazałam lekarzowi.
- Ale.. Nie ma go w LA.. - Powiedział zmieszany chirurg.
- Nie interesuje mnie to! Ma tutaj być! Czekam godzinę... Inaczej...
- Dobrze, dobrze. Już wysyłamy po niego odrzutowiec. - Powiedział, przerywając mi.
*** Oczami Rossa ***
- Proszę wsiadać! - Wykrzyknął facet wysiadający z odrzutowca.
- Eeee? - Wydukałem.
- Proszę wsiadać i nie gadać! - Powiedział ponownie mężczyzna.
- Ok, ok. Laura wsiadaj! - Powiedziałem do żony. Po kilkunastu minutach byliśmy przed szpitalem w Londynie. Nie rozumiałem nic z akcji "ściągnięcie Ross'a do Londynu". Po lądowaniu, jak gdyby...Nigdy nic, pomaszerowałem na recepcję.
- Dzień dobry. Gdzie leży Rydel Lynch? - Uprzejmie zapytałem pani siedzącej na małym krzesełku.
- Ta wariatka? W 34. - Opowiedziała kobieta. Jak najszybciej udałem się w stronę wskazanej sali.
- Delly. - Powiedziałem otwierając drzwi. Usiadłem na łóżku siostry. - Czemu to zrobiłaś?
*** Oczami Rydel ***
Gdy do sali wszedł Ross... Wiedziałam, że będzie już tylko lepiej.
- Ross... On... Mnie zgwałcił... - Powiedziałam zalewając się łzami.
____________________
Taki trochę dłuższy .... Na przeprosiny. Rozdziału nie było 2 dni... Przepraszam! Jak wam się podoba? Naprawdę! Przysięgam! JUŻ WIĘCEJ NIC NIE ZROBIĘ DELLY! Zapraszam na mojego nowego bloga: r5-and-laura.blogspot.com.
/Sisi <3
Zajebiście fajny rozdział :)
OdpowiedzUsuńEj kto zgwałcił Rydel, bo nie nadarzam xD
Kto ją zgwałcił?! Kto?! (dzięki za wtrącenie mojej myśli jeśli właściwie nie miałaś sama takiego pomysłu) Kocham waszego bloga. Czekam na next ;**
OdpowiedzUsuń