Menu

czwartek, 30 stycznia 2014

Rozdział 36 "W ogóle się nie boję!"

*** Oczami Laury ***

- Ross, ale skąd mamy wziąć paszporty dla dzieci? - Spytałam chłopaka.
- No a skąd niby? Z Ambasady Wielkiej Brytanii! Jutro pójdziemy - Odpowiedział blondyn.
- Aa, no tak - Skapnęłam się.
Jechaliśmy metrem pod Wieżę Eiffla. Dzieci spały w wózku.
- A ile czeka się na paszport? - spytałam.
- Od 2 tygodni do miesiąca. Trochę tu zostaniemy... - Odpowiedział Ross.
- ILE? - krzyknęłam z niedowierzaniem (Francuzi gapili się na mnie - île - wyspa)
- Jeszcze około miesiąc - Jak najbardziej spokojnie, odparł blondyn.
- Miesiąc w Paryżu... Brzmi jak tytuł jakiejś powieści, prawda? - Znowu zaczęłam wymyślać, co już wyraźnie nudziło Rossa. Był już tym wszystkim zmęczony. Postanowiłam siedzieć już cicho.
- Prochaine station: Trocadero - Odezwał się głos.
- Wysiadamy - Oznajmił Ross - Przejdziemy się przez Trocadero i dalej mostkiem do Wieży.
- Okej - Odparłam.
Przeszliśmy przez most i stanęliśmy pod Wieżą Eiffla - była ogromna.
- A teraz na górę! Boisz się? - Z uśmiechem i chytrością spytał blondyn.
- Ja? Nie, nie! W ogóle się nie boję! - Odpowiedziałam z niepewnością. 
Wjechaliśmy na górę. Gdy zobaczyłam widok osunęłam się na ziemię. Lęk wysokości... (Sisi - pozdrawiam :))
Po minucie wstałam.
- Nic ci nie jest? - Spytał ze strachem Ross.
- Nie, nie. A gdzie dzieci? - Spytałam.
- Tu. Oglądają widoki. Obudziły się gdy mamusia zemdlała - Powiedział blondyn.
- Dobra, już się przyzwyczaiłam. Chodź, pooglądamy. - Powiedziałam.
Obejrzeliśmy widoki i zjechaliśmy. Przejechaliśmy chyba cały Paryż i po powrocie do hotelu (boję się jaki będzie rachunek za miesiąc za hotel) padliśmy. Jutro czekało nas wyrabianie paszportów...

_____________________
Kolejny rozdział ode mnie. Nie będę pisał, że "mam nadzieję, że się spodobał" bo każdy może mieć swoją opinię nt. bloga WIĘC PISZCIE WSZYSTKO, ZWŁASZCZA OPINIE NEGATYWNE (dzięki nim wiemy, co jest źle i co poprawić :)                              
/Jack

środa, 29 stycznia 2014

Rozdział 35 "No to na lotnisko!"

*** Oczami Laury ***

Po jakiejś godzinie, blondyn w końcu ogarnął ten syf. Zostało ledwie kilka walizek. mogliśmy już jechać.
- Ross rusz się! Trzeba wychodzić!- Brązowooki jak zwykle się grzebał.
Byłam już zmęczona, ale czekała mnie jeszcze podróż do domu. Powoli ubierałam dzieci. Nagle Ross niespodziewanie zebrał się w sobie, stanął w drzwiach i z ironicznym uśmieszkiem rzucił:
- No to na lotnisko!
- Oczywiście słońce - Skwitowałam z sarkazmem.


Wyszliśmy z hotelu. Ross zawołał najbliższą taksówkę i ruszyliśmy w stronę lotniska. Byłam zestresowana i zła.
Dojechaliśmy i poszliśmy po bilety. Ross biegle posługując się obcym językiem, rozmawiał z kobietą za okienkiem. Byłam zbyt zmęczona, by zrozumieć, co mówi. Nagle brązowooki zdenerwował się i zaczął przemawiać się z kobietą.
- Ross co się stało? - Pociągnęłam chłopaka za rękaw.
- Powiedziała, że nie możemy zabrać dzieci, ponieważ nie mają paszportów. - Wyjaśnił.
Westchnęłam ciężko i przewróciłam oczami.

*** Oczami Rossa ***

Nie chciałem, żeby Laura denerwowała się. Miała ostatnio dużo stresów. Musiałem szybko poprawić jej humor.
- Lau w porządku. Przecież nic się nie stało. - Przytuliłem ją i pocałowałem.
- Ale jak teraz wrócimy do domu?- Zapytała żałośnie.
- Może teraz przejdziemy się na spacer, a po pomoc zadzwonimy jutro. Na pewno chętnie zobaczysz Paryż.- Jeszcze raz ją pocałowałem.
W końcu udało mi się wykrzesać z niej jakiś entuzjazm. Brązowooka uśmiechnęła się. Poszliśmy trzymając się za ręce.

____________________

To mój pierwszy rozdział tutaj. Mam nadzieje że sie podoba :)
/Alice

wtorek, 28 stycznia 2014

Rozdział 34 " Jezuuu! Jaki tutaj syf!"

*** Oczami Rydel ***

Obudziłam się w małej sali. Było tam... Jak z horroru. Na suficie wisiała przepalająca się lampa, na parapecie stał uschnięty storczyk, a na podłodze leżał wytarty dywan. Ściany były szare i brudne. Przez otwarte okno wlatywał niesamowicie paskudny zapach. Jakby za rogiem była stacja benzynowa. A może jestem w piekle? - Myślałam siadając na trzeszczącym łóżku. Nagle drzwi zaczęły się pomału uchylać. Zobaczyłam wysokiego, przystojnego i umięśnionego mężczyznę.
- Riker? - Zapytałam.
- Tak.. Ale ciii... - Powiedział kładąc na ustach palec - Teraz odpoczywaj - Dodał.

*** Oczami Rossa ***

- C'est tout droit? - Zapytałem lekarza.
- Eeee? To ty gadasz? - Zapytała siedząca na kozetce Laura.
- Pytam... Czy z tobą wszystko w porządku. Więc bądź tak miła i mi nie przerywaj! - Odpowiedziałem z wymalowanym uśmiechem na ustach.
- Oui, Oui rentrer à la maison.
- Możemy wracać do domu! - Wykrzyknąłem do ucha brązowookiej.
- To idziemy! - Powiedziała wstając z jasnozielonej "kanapy dla pacjentów".

 *** Kilka godzin później ***
*** Oczami Laury ***

- Jezuuu! Jaki tutaj syf! - Wykrzyknęłam wchodząc do hotelowego pokoju.
- No przykro mi... Sprzątać mi się nie chciało. - Odpowiedział siadający na kanapie Ross.
- Długo nie posiedzisz. Sprawdzaj, kiedy mamy najbliższy samolot do LA. - Powiedziałam do rozwalonego na miękkim siedzeniu blondyna.
- Hm... Za dwie godziny. - Powiedział po chwili zastanowienia.
- No to pakuj się!
- Już! Już! Sisi! Jack! Idziemy!
- Taa... I ty myślisz, że oni ci odpowiedzą? - Zapytałam z sarkazmem.
- Ym.. No nie... - Odpowiedział głupkowato.  Pomału ogarnęłam " Mega Bałagan" znajdujący się w pokoju.  W tym czasie, mój "kochany" mąż siedział przed telewizorem i oglądał Smerfy.

_____________________
Troszeczkę naprostowałam sprawę z Rydel... Hm... chyba odpuszczę cierpienia biednej Delly i zajmę się kimś innym :D Oczywiście żartuję :) Dzisiaj Calum obchodzi urodziny. Czego mu możemy życzyć? Na pewno 4 sezonu A&A :D Spełnienia marzeń i takie tam :D Macie kilka zdjęć naszego solenizanta :)
Bezpośredni odnośnik do obrazka

Bezpośredni odnośnik do obrazka

Bezpośredni odnośnik do obrazka

Bezpośredni odnośnik do obrazka

Bezpośredni odnośnik do obrazka

To tyle :)
/Sisi <3

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Rozdział 33 "Jestem jakaś chora psychicznie!"

 *** Oczami Laury ***

- Ross... Kocham cię. - Powiedziałam w drodze do hotelu.
- Ja ciebie też - Powiedział całując mnie w czoło.
- Wiesz co? Może jedźmy do szpitala... Do Sisi i Jack'a.
- Hm... Dobry pomysł - Odpowiedział po chwili zamyślenia.

*** Oczami Rikera ***

- Chcesz kawę? - Zapytał David. Tak, David. Przyszedł do szpitala, ponieważ "martwił się stanem Delly"
- Nie chcę żadnej kawy! - Wydarłem się na cały szpital.
- Okej, okej. Nie bądź taki porywczy. - Powiedział speszony chłopak. - Chciałem tylko....
- Nie obchodzi mnie, co chciałeś! - Wykrzyknąłem przerywając brunetowi. Po chwili zza lekko uchylonych drzwi wyłonił się lekarz.
- Jest tu ktoś z rodziny...Panny Lynch? - Zapytał mężczyzna w białym fartuchu.
- Jestem jej bratem. - Powiedziałem, podchodząc do chirurga.
- Hm.. - Zaczął - Poprzecinała sobie kilka żył... Ale jej stan jest stabilny. - Dokończył. Pomału opadłem na ziemię. Nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Moja kochana siostrzyczka może umrzeć. Przeze mnie. - Myślałem.
- To wszystko moja wina!- Wykrzyknąłem przez łzy.
- Nie prawda... - Powiedział, klękający obok mnie Rocky.
- Prawda! To ja jej nie powstrzymałem, i to ja siedziałem pod jej drzwiami, zamiast zadzwonić na pogotowie! - Po moich słowach z sali operacyjnej wyjechała Rydel. Zawsze pełna życia.. Teraz umierająca. Dlaczego ona ma takiego pecha? - Pytałem się w myślach, jednak nie uzyskałem odpowiedzi.

*** Oczami Laury ***

- Aujourd'hui, vous pouvez déjà prendre les enfants à la maison - Powiedział lekarz.
- Eeee? - Wydukałam spoglądając na Rossa.
- Mówi, że dzisiaj możemy zabrać dzieci do domu. - Powiedział uśmiechnięty blondyn.
- Please, here's an excerpt - Zakomunikował, podając mi jakieś papiery.
- Dawaj to! - Wykrzyknął brązowooki, wyrywając mi kartki.
- Euh ... Il ya une erreur - Powiedział Ross.
- Ej! Co ty robisz? - Zapytałam mojego męża. Chłopak pokazał mi czarny napis.
" La mère de Sisi et Jack Lynch - Laura Marano "
- I ty myślisz, że ja coś rozumiem? - Zapytałam.
- Złe nazwisko - Powiedział rozdzierając papiery. Wyszczerzyłam oczy i z uśmiechem na ustach zwróciłam się do lekarza.
- Je suis désolé! - Wow.. Jednak coś zapamiętałam z SUPER LEKCJI FRANCUSKIEGO Rossa.
- Rien ne s'est passé. Je vais chercher de nouveaux documents - Powiedział po chwili doktor.
- Widzisz! Mówi, że nic się nie stało i zaraz przyniesie nowe! Nie stresuj się tak. - Powiedział ze śmiechem blondyn. - Juste s'il vous plaît changer le nom de Lynch! - Dodał po chwili zwracając się do lekarza.
- Aha.. Teraz mówisz, żeby zmienił nazwisko? - Zapytałam.
- No brawo! Coraz bardziej rozumiesz francuski! - Odpowiedział z sarkazmem w głosie.
- Dryń, dryń, dryń! - Zawołał telefon Rossa.

 *** Oczami Rossa ***

- Czego? - Zapytałem podnosząc słuchawkę.
- Poprzecinała sobie żyły... Ale jej stan jest stabilny.
- Okej...Jak na razie nie będę nic mówił Laurze. - Powiedziałem.
- Co?! - Wykrzyknęła zdenerwowana brązowooka. No tak. Nigdy nie myślę co robię - Karciłem się w myślach.
- Ym.. no... Dobra.. Powiem Ci. - Zakomunikowałem rozłączając się.
- No słucham!
- Rydel się pocięła. Jest w szpitalu. - Po moich słowach usłyszałem wielki huk. - Laura! Laura! Laura! - Krzyczałem do leżącej na ziemi Laury.
- S'il vous plaît échapper - Wykrzyknął wchodzący lekarz.

*** Oczami Vanessy ***

Siedziałam na kanapie w salonie. Hm.. w moim życiu nic się nie dzieje- myślałam. Nagle, wpadłam na pewien pomysł. Czym prędzej ruszyłam w stronę drzwi. Pójdę do szpitala... Pooglądać chorych ludzi - przemknęło mi przez głowę. Jak pomyślałam... Tak zrobiłam. Wsiadłam do samochodu i pojechałam w stronę placówki leczącej ludzi.
- Ale tu śmierdzi - Powiedziałam wchodząc do szpitala. Oczywiście mówiłam do siebie. Z moją psychiką było coś nie tak. Nagle ujrzałam grupkę siedzących nastolatków. Wyglądali jak moi przyjaciele. Chyba pójdę się leczyć. Jakieś zwidy mam .. Hm.. Jestem jakaś chora psychicznie! -Myślałam przybliżając się do siedzących osób.
- Van? Co ty tu robisz? - Zapytał Riker. Jednak nie zwariowałam. To oni- Pomyślałam szczęśliwa.
- No.. Ja... Przyszłam pogapić się na ludzi. - Powiedziałam na jednym tchu.

____________________

Taki jakiś długi mi wyszedł :D Mam nadzieję, że się cieszycie :) Hm.. Tak sobie myślę... Nie wiem co wam się podoba... To jeśli macie czas itd. Napiszcie w komentarzu fragment tego rozdziału, który najbardziej Wam się podobał. Będę Wam baaardzo wdzięczna :) Ale oczywiście... Nie musicie :)
/Sisi <3

niedziela, 26 stycznia 2014

Rozdział 32 "Jak wyglądam?'

*** Oczami Rikera ***

Przyjechała karetka i zabrała Rydel. Po szybkiej wymianie słów z ratownikiem medycznym pozwolił mi jechać z nimi. Dojechaliśmy gdzie? Do szpitala Thorpe Coombe, tu, gdzie leżał Ross. Może pamiętają nazwisko? Nieważne! Ważne jest zdrowie Rydel.
- Zaraz, gdzie panowie ją wiozą? - Spytałem pod szpitalem ratowników
- No, to chyba logiczne... Na salę operacyjną na zaszywanie ran! - Odkrzyknął ratownik, pchając z całej siły wózek z Rydel
- A no tak... - Byłem chyba bardziej nieprzytomny niż Rydel...

*** Oczami Rossa ***

Wróciliśmy do hotelu. Myślałem o powrocie do LA... Ale nie możemy, mamy bilet powrotny na za 2 tygodnie... Muszę powiedzieć Laurze... Nie, powiem gdy będziemy wyjeżdżać. Teraz musimy się cieszyć wyjazdem. I ślubem, no tak!
- Laura, ślub! - Krzyknąłem
- No już się przebieram - Odpowiedziała dziewczyna
- Co? W co? Ty już gotowa? - Pytałem
- No, a ty nie? Zaraz jedziemy do kościoła!
Kurde, trzeba się przebrać! Garnitur w walizce... Obrączki... Ok, mężczyźni krócej się szykują do ślubu, ale ja chyba pobiłem rekord...
- Gotowy! Jedziemy! - Krzyknąłem
- Ok, ja też. Jak wyglądam? - Spytała Laura
Przede mną stała księżniczka w sukni ślubnej. Oniemiałem
- Przepięknie - Odpowiedziałem nieprzytomny (nie potrafiłem ubrać tego w słowa, więc powiedziałem tylko to).
Pojechaliśmy do kościoła. W drodze odezwała się Laura.
- Ale, przecież jesteśmy  we Francji. Ksiądz będzie mówił po Francusku!
- Spokojnie, będzie mówił to samo, co by mówił ksiądz w LA! - Odpowiedziałem
- A, no tak...
Dotarliśmy do kościoła. Na ceremonii byłem tylko ja, Laura, dzieci, ksiądz i świadkowie (znajomi z Paryża).
W pewnej chwili ksiądz kazał wypowiedzieć nam te słowa:
- Ja, Ross biorę sobie Ciebie Lauro za żonę i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci.
- Ja, Laura biorę sobie Ciebie Ross'ie za męża i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci.
Potem:
- Lauro, przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.
- Ross'ie przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.

- Donc, vous êtes mari et femme. Vous pouvez embrasser. - powiedział ksiądz (A więc, jesteście mężem i żoną. Możecie się pocałować.)
Zrobiliśmy to. To była chyba najlepsza chwila w moim życiu...

____________________
Jestem! Tak to ja, Jack, a to kolejny rozdział. Mam nadzieję, że się podoba i że cieszycie się ze ślubu. Trzymajcie kciuki za operację Rydel ;)

/Jack

czwartek, 23 stycznia 2014

Rozdział 31 "I ty dzwonisz do mnie?!"

*** Oczami Rikera ***

- Rydel! Proszę... Nie! - Krzyczałem przez łzy. Podszedłem do małej szuflady na rogu pokoju. Otworzyłem ją i ujrzałem stos kluczy. Jeden z nich musi pasować - Pomyślałem biegnąc w kierunku zamkniętych drzwi. Po chwili dostałem się do łazienki. Krew... Wszędzie krew... A na środku Rydel.
- Coś ty zrobiła...? - Zapytałem nieprzytomnej siostry.

*** Oczami Ross'a ***
 *** Rano ***

Obudziłem się z głową na dłoni śpiącej Lau. Ostrożnie podniosłem się i poszedłem do łazienki. Odświeżyłem się i spojrzałem na swoje odbicie w lustrze.
Ślub... jestem na to gotowy? - myślałem - W sumie tooo... Tak, jestem gotowy - zakończyłem swe przemyślenia. Pomyślałem o śpiącej Laurze. Sisi. Jacku.
Z mojego trybu refleksji wyrwał mnie głośny dzwonek telefonu. Był tak głośny, że mógłby obudzić zahibernowanego susła.
- Co znów? - Przywitałem się z Rikerem.
- Stary... w szpitalu leczą ludzi, nie? - Zapytał drżącym głosem, zdawało mi się, że mówi przez łzy.
- Tak... coś...? - Już się domyślałem, że coś tu nie gra.
- Rydel... ona...
- CO Z NIĄ?! - Teraz już krzyczałem.
- Ona... jest nie... nieprzytomna... żyletki...
- I TY DZWONISZ DO MNIE?! ZDURNIAŁEŚ DO RESZTY?! NA POGOTOWIE DZWOŃ!
- Już zadzwoniłem... - Po tych słowach nieco się uspokoiłem. Rozłączyłem się.
Szpital naszym drugim domem - przemknęło mi przez myśl. Lepiej nie wspominać o tym na razie Laurze. Wyszedłem z toaleto-podobnej-łazienki i poszedłem do sali gdzie leżała Laura... A przynajmniej powinna leżeć. To, co tam zobaczyłem, dostarczyło mi kolejnej porcji emocji.
Na sali nie było żywej duszy. Łóżko, gdzie powinna leżeć Laura, było pościelone i przede wszystkim: puste. Jeszcze raz sprawdziłem numer sali. 68. To na pewno ta sala. Jeszcze raz spojrzałem na łóżko szpitalne. Miałem wrażenie, że to jakiś horror... Gra horror, w której goni cię jakaś klątwa, a ty musisz zabrać coś lub kogoś ważnego z tego domu i wiać.
- Nie... - Jęknąłem żałośnie.
- Nie podoba ci się? - Zapytała Laura. Wyglądała pięknie. Miała na sobie jeansowe rurki, do tego błękitną koszulkę i czarne Conversy. Pytając się, miała pewnie na myśli strój.
- Dżiss... myślałem, że znowu coś się stało... Wyglądasz pięknie - Dodałem szybko.
- Co by się niby miało stać? Przecież wiedziałeś, że dzisiaj wychodzę - Powiedziała ze szczerym zdziwieniem i uśmiechem na twarzy.
- Racja... - Powiedziałem dość nienaturalnie, jednak trzymałem się mojego planu.
- To jak? Bierzemy ślub cywilny czy kościelny? - Zapytała pakując resztę swoich rzeczy, schowanych w szafce nocnej.
- Yyy... no... ja się dostosuję... - Zacząłem się jąkać. Totalnie się nad tym nie zastanawiałem. Patrzyłem tak od dłuższej chwili, jak Lau sprawnie wyciąga wszystkie klucze, waciki, kremy, breloczki, książki i inne małe "cudeńka" z szafki. Była w tym również mała, srebrna żyletka...
___________________________________________
I jak Wam się podoba? Jak zwykle pozostawiamy pewne rzeczy jeszce nie rozwiązane...
Czekajcie na następną dawkę emocji :P

/Nika
/Sisi <3

PS. Znowu krótki trochę jest ten rozdział, ale za to, pojawiają się one prawie codziennie ;)

Wielki powrót

Jak brzmi tytuł posta... Powraca Jack. Dogadałam się z nim i jest OK. Mam nadzieję, że się cieszycie ;) A rozdział... Jeszcze dzisiaj. Przygotujcie się na kolejną dawkę emocji :D
/Sisi

wtorek, 21 stycznia 2014

Rozdział 30 "Kiedy Ślub?"

*** Oczami Rydel ***

Wyciągnęłam z szafki małą, błyszczącą żyletkę. Usiadłam na podłodze w łazience i zastanawiałam się.. "Zrobić to... czy nie."
- Tak.. To jedyne wyjście - Powiedziałam sama do siebie. Podeszłam do nocnego stolika i napisałam list.. Pożegnalny.

"Zawiodłam Was wszystkich. Nie miejcie mi tego za złe. Nie umiem żyć dłużej w ciągłym stresie.. Bardzo was kocham.. I ze względu na wszystko będę... Mój czas na tym świecie dobiega końca... Śmierć wygrała z życiem.    
                                                                                                      Wasza Delly..."

Zapisaną kartkę, wsadziłam do białej koperty. Nagle zza moich pleców usłyszałam głos Rikera.
- Nie rób tego. - Powiedział ze łzami w oczach. Rzuciłam listem na ziemię i zamknęłam się w łazience.
- Otwórz! Rydel otwórz! - Usiadłam wygodnie na podłodze i przesuwałam żyletką po moim nadgarstku... Raz w prawo... Raz w lewo. Łzy spływające po moich policzkach mieszały się z krwią, tworząc przy tym ogromny ból.
- Otwieraj te cholerne drzwi! - To ostatnie co zdołałam usłyszeć.

*** Oczami Laury ***

- Kiedy ślub? - Zapytał Ross.
- Jaki ślub? - Zapytałam zaskoczona.
- No nasz... - Odparł ze śmiechem.
- Hm.. Może zrobimy coś spotanicznego? - Po moim pytaniu, na twarzy blondyna zagościło zdziwienie.
- Co masz na myśli?
- No ja kocham ciebie... Ty kochasz mnie. Rano wychodzę ze szpitala... Jutro?
- Mówisz serio?
- No pewnie! - Wykrzyknęłam.

*** Oczami Rikera ***

Nagle płacz Delly ucichł. Mogło to oznaczać tylko jedno....

___________________
Jakie wrażenia? Podobało się? Czekam na wasze opinie :)

/Sisi <3

sobota, 18 stycznia 2014

Libster Award

Zostaliśmy nominowani do Libster Award! Oczywiście na pytania odpowiem ja :)

                                                Nominacja: Elcia Tyc DZIĘKUJEMY!!!

1. Ile masz lat?
Odp. W czerwcu 13 :)
2. Twoje hobby?
Odp. Hm.. Trudne :D Pisanie bloga.. :D
3. Co jest inspiracją dla twojego bloga?
Odp. Oczywiście komentarze.. Jesteście cudowni <3
4. Ulubiony kolor?
Odp. Czerwony <3
5. Ulubiony film?
Odp. Hm.. Do niedawna "Zmierzch"... a teraz nie wiem :D
6. Twój ulubiony blog?
Odp. Hm... KLIK
7. Wolisz Auslly czy Raura?
Odp. Według mnie to to samo.. Ale chyba Raura... :)
8. Czy lubisz malować?
Odp. Niezbyt...
9. Co sprawia ci radość w życiu?
Odp. Przyjaciele :D
10. Czemu postanowiłaś założyć bloga?
Odp. Czytałam wiele blogów.. w końcu postanowiłam spróbować sama :)

Moje nominacje :
http://if-you-wanna-cry.blogspot.com/
http://familyband-r5.blogspot.com/
http://you-can-come-to-me-love.blogspot.com/
http://r5-blog.blogspot.com/
http://rauralovemylife.blogspot.com/

I to tyle... Nie mam więcej :D

Moje pytania:
1. Czytasz mojego bloga?
2. Ulubiony kolor?
3. Co jest twoją inspiracją?
4. Jak masz na imię?
5. Raura czy Raia?
6. Masz rodzeństwo?
7. Ostatnia cyfra numeru telefonu ?
8. Masz zwierzę?
9. Twoje hobby?
10. Szczęśliwa cyfra?
11. Ulubiony blog?

To by było na tyle :D

/Sisi <3
Nominowałam cię do libster award. Szczegóły: i-love-you-raura.blogspot.com


Rozdział 29 "Jak ty nie umiesz"

*** Oczami Rydel ***
Obok mnie usiadł jakiś chłopak i objął mnie ramieniem. W tej chwili nie liczyło się kto to... Po prostu wtuliłam się w niego i jeszcze bardziej płakałam. Zanim zorientowałam się, że to David... Zdążył przyjść rozzłoszczony Ell.
- Co ty robisz! - Wykrzyknął do Davida. Nie wiedziałam co robić. Byłam pomiędzy młotem, a kowadłem.
- Chcę pocieszyć twoją dziewczynę, którą ty masz gdzieś. - Powiedział wstający brunet.
- Znacie się kilka godzin, a ty ją pocieszasz? Szybki jesteś...
- Jak ty nie umiesz...
- Przestańcie się kłócić! - Wykrzyknęłam. - Ratliff... zawiodłam się na tobie.. - Dodałam. Po chwili odeszłam zostawiając ich samych.


 *** Oczami Laury ***
 *** W nocy ***

*** Dwoje małych dzieci. Chłopczyk i dziewczynka. Biegają po parku razem z rodzicami. Nagle zrywa się mocny wiatr. Drzewa łamią się jak zapałki. Bliźniaki z każdą chwilą oddalają się od rodziców. Po jakimś czasie tracą ich z oczu. Do oczu dziewczynki napływają łzy.***
 Obudziłam się zalana potem. Jak najszybciej wstałam z łóżka i pobiegłam zobaczyć dzieci. Gdy tylko je zobaczyłam.. Kamień spadł mi z serca. Stałam za szybą i wpatrywałam się w dzieci... Nagle ktoś złapał mnie od tyłu i mocno przytulił.
-Tak pięknie wyglądają. - Powiedział Ross.
- W końcu są nasi. - Odparłam z uśmiechem. Przybliżyłam się do ust blondyna i złożyłam na nich delikatny pocałunek. - Co ty tu właściwie robisz? - Zapytałam po chwili.
- No.. chciałem zobaczyć dzieci.. - Odpowiedział.

*** Oczami Rydel ***

- Wróciłam! - Krzyknęłam wracając do domu.
- Gdzie byłaś? - Zapytał zmartwiony Riker.
- Nie ważne. - Powiedziałam i poszłam do swojego pokoju. Usiadłam na łóżku i myślałam.. O życiu i.... Śmierci...


***************
Jak myślicie.... Co będzie chciała zrobić Delly? Tego dowiecie się już jutro :D

/Sisi <3

Rozdział 28 "Spóźniliśmy się"

*** Oczami Rydel ***

- Rocky! Rusz swoje cztery litery i wyłaź z kibla! - Wrzeszczałam na ociągającego się chłopaka. - Za 15 minut mamy samolot!- Dodałam po chwili.
- No idę, idę! Nie wrzeszcz tak.- Powiedział wychodząc z łazienki. No po prostu drugi Ross, myślałam. Gdy wszyscy byli w miarę ogarnięci, pojechaliśmy na lotnisko.
- No super! Spóźniliśmy się. - Powiedział  Riker.
- A przez kogo? - Zapytałam z sarkazmem.
- Mnie! - Wykrzyknął uradowany Rocky. Miał szczęście, że nie było z nami Ariany... Razem zabójstwo by się udało.
- I co my teraz zrobimy...- Myślałam na głos.
- Ja wiem, ja wiem! Pojedziemy do domu, zrobimy popcorn i... To wszystko...- Powiedział po chwili zastanowienia. Nie mam do niego siły,  myślałam siadając na walizce. Oczywiście coś się musiało stać... Walizka przewróciła się, a ja spadłam na obcego mężczyznę. Był wysoki, umięśniony i mega przystojny. Miał piękną brązową grzywkę i niebieskie oczy.
- Prze.. Prze.. Praszam- Wyjąkałam.
- Nic się nie stało. - Powiedział z uśmiechem - Ty jesteś Rydel Lynch? - Zapytał po chwili namysłu.
- Tak.. To ja...
- Jestem David. - Powiedział wystawiając rękę. Jak najszybciej złapałam ją i z uśmiechem na ustach przedstawiłam go chłopakom, którzy jak zwykle byli przy stoisku z lodami.
- Ejj! Teraz słuchać mnie! - Krzyknęłam. - To jest David. Mój... Znajomy - Powiedziałam, patrząc na bruneta.
- Siema.. - Powiedział Rocky. Chłopcy "zajęli się sobą", a ja poszłam dowiedzieć się kiedy będzie kolejny samolot.
- Dzień dobry... Kiedy odlatuje samolot do Paryża? - Zapytałam siedzącą na recepcji kobietę.
- Ooo.. Właśnie w tej chwili - Powiedziała patrząc na niebo. - A następny dopiero jutro. - Dodała. Bez słowa zabrałam swoją walizkę i poszłam przed siebie. Chłopcy byli tak zajęci gadaniem, że nawet mnie nie zauważyli. Po drodze usiadłam na ławce i zaczęłam płakać. Nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Tak bardzo chciałam zobaczyć maluszki. Nagle zaczął padać deszcz. Ja nadal siedziałam na ławce. Nie myślałam o niczym. Po chwili...

___________________

Dzisiejszy rozdział z perspektywy Rydel... Następny napiszę jeszcze dzisiaj :D Mam nadzieję, że wam się podoba ;>

/Sisi <3

piątek, 17 stycznia 2014

Rozdział 27 "Super"

*** Oczami Rydel ***

Siedziałam na kanapie, gdy nagle zadzwonił telefon. Napis na wyświetlaczu... Przeraził mnie. Dzwoniła Laura... Nie wiedziałam z jakiego powodu. "Coś się stało? '' - Pytałam się w myślach, ale nie uzyskałam odpowiedzi.
- Hej Delly! - Usłyszałam po odebraniu.
- Hej - Odpowiedziałam lekko spokojniejąc.
- Godzinę temu zostałaś ciocią! - Wykrzyknęła.Zaczęłam skakać, biegać i tańczyć ze szczęścia. Odłożyłam słuchawkę i pobiegłam ogłosić wszystkim wspaniałą nowinę.
- Laura urodziła! - Wykrzyknęłam wpadając do kuchni.
- Super... - Powiedział jak zwykle znudzony Rocky. Chwilę później wyruszyliśmy w podróż do Francji. Muszę zobaczyć jak najszybciej maluszki! - myślałam pakując się.

*** Oczami Laury ***

- Nurrir les chiots - Powiedział wchodzący lekarz. Nie miałam pojęcia co to znaczy. Nagle mnie olśniło... Musiałam nakarmić dziecko. Meżczyzna podał mi Sisi i poszedł. Nie miałam pojęcia jak ją nakarmić. Może tak.. - Myślałam przybliżając dziewczynkę do piersi. Jupi! Udało się! - Krzyczałam w myślach po zakończonym "procesie karmienia".

____________________

Napisałam ;D Jak wam się podoba?

/Nika
     

czwartek, 16 stycznia 2014

Rozdział 26 "Un garçon et une fille! Félicitations!"

*** Oczami Rossa ***

Już za chwilę zobaczę swoje dzieci! Mały Jack i malutka Sisi! Niestety, we Francji ojcowie nie mogą być przy porodzie... Szkoda, naprawdę chciałbym to zobaczyć... Trochę długo to trwa... Oby nic złego się nie działo...
Po chwili wyszedł lekarz i powiedział:
- Un garçon et une fille! Félicitations! - co znaczy: To chłopiec i dziewczynka! Gratulacje!
- Je savais avant - Odparłem, że już to wiedziałem...
- Vous avez peut-être déjà venir voir les enfants. - Powiedział lekarz (to, że mogę zobaczyć dzieci)
- Merci!
Wszedłem na salę. Na łóżku leżała Laura, a po drugiej stronie sali pielęgniarka myła dzieci. Jakie były małe! Przepiękne! Czekałem na tą chwilę przez całe życie...
- Comment vous sentez-vous? - powiedział do Laury lekarz, po czym zrobiła ona głupią minę i patrzyła na mnie z nadzieją
- Pyta się jak się czujesz... - Wytłumaczyłem jej
- Jak jest wspaniale? - Spytała dziewczyna
- Magnifiquement - Powiedziałem
- Magnifiquement! - Krzyknęła do lekarza Laura.
- Pouvez-vous tenir vos enfants. - Powiedziała do mnie pielęgniarka, oznajmiając, że mogę potrzymać dzieci.
Miałem je w rękach. Przepiękne!
- Ross, jedź do hotelu, jest już późno. Przyjedziesz rano. - Powiedziała Laura
- Ale... - Tu Laura popatrzyła na mnie tak, że nie mogłem się sprzeciwić - No dobra... To pa!
- Pa! - Odkrzyknęła

********************
Kolejny rozdział jest. Od dzisiaj będą wychodziły wg grafiku na górze paska bocznego. Mam nadzieję, że wam się spodobał :) Francuski :) Sorry, że krótki, ale teraz będą ciut krótsze, ale częstsze.
/ Jack
PS. Zaktualizowałem stronę "Bohaterowie" o dzieci. Zobaczcie!

środa, 15 stycznia 2014

Rozdział 25 "Laura! Wstawaj!"

*** 2 Miesiące później *** 
*** 15 Marca ***
*** Oczami Laury ***


- Ross! Wyłaź z tego kibla! Spóźnimy się! - Wrzeszczałam. Mieliśmy dwie godziny do odlotu, a on sobie w toalecie siedział. Właśnie tego dnia mieliśmy lecieć do Paryża. Co prawda... Byłam w dziewiątym miesiącu ciąży, ale nie sprzeciwiałam się. Co ma być to będzie. Najwyżej urodzę we Francji. W czasie moich rozmyśleń blondyn wylazł z kibla.
- No wreszcie! - Brązowooki uśmiechnął się i poszedł do samochodu.

 *** Kilka godzin później ***

- Laura! Wstawaj! - Mówił Ross, waląc mnie w ramię.
- Cooo. Już jesteśmy? - Zapytałam zaspanym głosem.
- Tak! - Odpowiedział podekscytowany zakończeniem podróży. Po kilku minutach samolot wylądował, a my udaliśmy się w stronę hotelu.
- Dzień dobry! Rezerwacja na nazwisko Lynch. - Powiedział Ross, do hotelowej recepcjonistki. Oddaliłam się kawałek w celu "obejrzenia" hotelu. Było tu... Jak w bajce. Na ścianach wisiały malowidła wybitnych artystów, a na suficie pozłacane żyrandole. Na górę prowadziły wielkie schody z czerwonym dywanem. Czułam się jak księżniczka w swoim pałacu... Dopóki nie pojawił się Ross.
- Idziesz? - Zapytał.
- Człowieku! Jestem w dziewiątym miesiącu ciąży! Może byś raczył mi pomóc? - Wydarłam się na cały hotel. Nagle poczułam silne ukłucie w brzuchu. Nogi się pode mną ugięły i upadłam na ziemię. Nie mogłam się ruszyć. Ból był nie do zniesienia, a ja byłam sparaliżowana.
- Rodzę! - Wykrzyknęłam ze łzami w oczach.
                                                           
                                                               *** Oczami Rossa ***

Co mam teraz zrobić? - Myślałem w panice. Wyjąłem z kieszeni telefon i zadzwoniłem na pogotowie. Lekarze pojawili się po kilku minutach. Zabrali Lau na nosze i wsadzili do karetki.
- Mogę jechać z wami? - Zapytałem mężczyznę.
- Jest pan ojcem dziecka?
- Tak - Powiedziałem wsiadając do karetki. Na szczęście francuski znałem perfekcyjnie i z dogadaniem się nie miałem żadnego problemu. Po chwili byliśmy w szpitalu. Zawieźli Laurę " Na salę do rodzenia dzieci", a mi kazali czekać na zewnątrz.

                                             
___________________

Hm... Czytam dużo blogów o Raurze. W wielu są dzieci, które mają na imię Austin lub Ally.
Nie chcę, żeby u nas było tak samo dlatego w ankiecie tego nie liczę... A  imiona, które wygrywają to.... Sisi i Jack! Szczerze... Bardzo się cieszę :D Mam nadzieję, że rozdział wam się podoba :>
                                   

/Sisi <3

wtorek, 14 stycznia 2014

Rozdział 24 "A tutaj serduszko"

*** Oczami Laury ***

- Dla dziewczynek... Lenka i Rozalia? - Zapytałam.
- Hm... A może.. Melody i Izabella?
- Dobre... A dla..
- Chłopców... David i Austin - Powiedział przerywając mi.

*** Kilka godzin później ***

- Pośpiesz się! - Krzyknęłam do ociągającej się Vanessy. Oczywiście Van musiała iść ze mną.
- No już idę! - Krzyknęła wyłaniając się zza kuchennych drzwi. Wyszłyśmy z domu i pojechałyśmy do lekarza. Dzisiaj miałam poznać płeć dzieci. Bardzo się z tego cieszyłam.
- Dzień dobry! - Powiedziałyśmy po wejściu do gabinetu.
- Laura Marano? - Zapytała kobieta.
- Tak.. To ja - Odpowiedziałam z uśmiechem.
- No to zacznijmy - Po tych słowach kobieta kazała położyć mi się na "łóżku lekarskim". Następnie wyjęła jakieś urządzenia i zaczęła USG.
- To chyba głowa - Powiedziałam zafascynowana maluszkami.
- Tak... A tutaj serduszko... - Powiedziała uśmiechnięta Nessa.
- To tak.... - Zaczęła kobieta po skończonym badaniu. - Będziesz miała chłopca i dziewczynkę - Dokończyła po chwili. W mojej głowie latało wiele myśli. Jestem szczęśliwa - To wiedziałam na pewno.

*** Oczami Rossa ***

- Już jestem! - Krzyknęła wchodząca Laura.
- Hej kochanie! - Powiedziałem na powitanie. Odpowiedziała mi tym samym. Po chwili poinformowała mnie o nowinach. Cieszyłem się, jak mało kto. Usiedliśmy na łóżku.
- Może obejrzymy film? - Zapytała.
- Bardzo chętnie - Odpowiedziałem z uśmiechem.

___________________

Hejoo! Dzisiaj taki krótki rozdział... Moim zdaniem jest beznadziejny. Zdania się nie kleją itd. Ale to przez to, że jestem na tablecie. Wiem... Wczoraj napisałam, że będą dwie dziewczynki...ale dzisiaj gadałam z Jackiem i się nie zgodził :< Za chwilę dodam ankietę z imionami... Głosujcie ;>

/Sisi <3

niedziela, 12 stycznia 2014

Rozdział 23 "Sala numer 72"

*** Oczami Vanessy ***

Gdy nasi rodzice umarli.. obiecałam sobie, że zaopiekuję się Laurą. A teraz... Nie potrafię jej nawet przypilnować.- Na tą myśl do moich oczu napłynęły łzy. Czułam się fatalnie. 
- Dzień dobry. W jakiej sali leży Ross Lynch? - Zapytałam recepcjonistki.
- Sala numer 72. - Odpowiedziała miła kobieta. Jak najszybciej pobiegłyśmy w stronę wskazanego miejsca. 
- To tutaj - Złapałam za klamkę i pomału otworzyłam drzwi. Zobaczyłam Laurę całującą się Rossem. Kamień spadł mi z serca. Emocje, które towarzyszyły mi w tej chwili są nie do opisania.
- No gołąbeczki.. pora na małe wyjaśnienia. - Powiedziała Rydel, przerywając pocałunek.
- Emmm... co wy tu robicie? - Zapytała zaskoczona Laura.
- Nie ważne - Odpowiedziałam. - Teraz gadać...
- Dlaczego jesteś w szpitalu? - Przerwała mi Delly, zwracając się do blondyna.
- Noo.. To długa historia... - Majaczył chłopak. Zupełnie, jakby chciał wymigać się od odpowiedzi.
- Mamy czas. - Zakomunikowałam, siadając na krześle.
- To było tak... - Zaczął chłopak. - Powiedziałem Laurze... O tym wyjeździe. Ona się bardzo zdenerwowała, rzuciła we mnie pierścionkiem i uciekła. Postanowiłem, że pojadę tam nie informując was o tym. W trakcie drogi na lotnisko walnąłem w Toi- Toie.. I wylądowałem tutaj. - Zakończył.
- I będziemy mieć bliźniaki! - wypaliła Laura. Rydel zaczęła skakać z radości... W sumie.. To ja też. Bardzo ucieszyłam się z tej informacji.

*** Oczami Rydel ***

Jejku! Jak ja się cieszę! Będę podwójnie ciocią! Po kilku minutach wróciłam do domu. Tam jak zwykle zastałam syf.
- Zostawić was na godzinę, to z domu melinę zrobicie! - Wykrzyknęłam, ale nie byłam zła.
- No i co tam u mojego kochanego braciszka? - Zapytał Rocky.
- No.. wpadł w Toi-Toie. I będzie miał bliźniaki. - Powiedziałam.
- Czyli nuuuudy. - Powiedział. Ja nie rozumiem tych facetów. Co ma się stać, żeby się zainteresowali? - Pytałam się w myślach. Podeszłam do kuchennego blatu i zajęłam się codziennymi czynnościami. Nagle, ktoś złapał mnie od tyłu i pomału kołysał.
- Co robisz? - Zapytał Ell.
- Hm... Prawdopodobnie obiad. - Powiedziałam z uśmiechem.
- Pomóc ci? - Zapytał.
- Wyrzuć śmieci.
- Ejj... Ja tego nie lubię.
- Tylko się nie popłacz - Wytknęłam mu język.

*** Oczami Laury ***

Nareszcie byłam szczęśliwa. Wiedziałam, że Ross mnie nigdy nie zostawi, urodzę dzieci i będzie.. Po prostu fantastycznie.
- Kochanie... kiedy wychodzisz? - Zapytałam.
- Hm... Teraz - Odpowiedział.
- Ale jak teraz?
- Noo, idę pogadać z lekarzem i wychodzę.
- No dobrze.. - Powiedziałam. Blondyn wyszedł z sali. Zostałam sama. Ciekawe ile ludzi tutaj umarło, myślałam. Czasami miałam naprawdę dziwne myśli.
- No to wychodzę - Powiedział, wchodzący Ross. Spakował swoje rzeczy i wyszliśmy do szpitala. Służba Zdrowia jest naprawdę zadziwiająca. Jeszcze wczoraj blondy miał 20% szans na przeżycie, a dzisiaj wychodzi, pomyślałam. Postanowiłam się tym nie przejmować i udaliśmy się w stronę samochodu.
                                                             *** 12 Stycznia *** 
                                                         *** 2 miesiące później ***
                                                           *** Oczami Laury ***

 Obudziłam się w ramionach mojego ukochanego. Słońce przedzierało się przez zasłonięte okno.
- Witaj kochanie - Powiedział uśmiechnięty Ross. Odpowiedziałam pocałunkiem. Nagle poczułam ból. Nie był to "bolesny" ból.. tylko... Przyjemny? Po chwili zorientowałam się, że jedno z dzieci kopnęło mnie.
- Ross... Pamiętasz o tym, że dzisiaj idziemy do lekarza? - Zapytałam.
- Oczywiście, że pamiętam - Odpowiedział uśmiechnięty. - A może.. wybierzemy imiona? - Zapytał po chwili.
- Hm.. dobry pomysł.
- Jakieś propozycje?
- Dla dziewczynek...

___________________

No właśnie... IMIONA! Piszcie w komentarzach wasze propozycje... następnie zrobimy ankietę :D W jednym komentarzu napiszcie imię dla chłopców i dziewczyn. :) Mam nadzieje, że rozdział wam się podoba i was nie zawiodłam :)

/Sisi <3


sobota, 11 stycznia 2014

Rozdział 22 "Ale co?"

*** Oczami Rydel ***

Od długiego czasu nie miałam  kontaktu z Rossem. Z każdą chwilą martwiłam się o niego bardziej. Co chwilę do niego dzwoniłam, jednak bez odpowiedzi. "A co jeśli coś mu się stało?" - zastanawiałam się.
- O czym tak myślisz? - Zapytał, wchodzący do mojego pokoju Riker.
- O Rossie. Nie daje żadnego znaku życia. Bardzo się o niego martwię - Powiedziałam.
- Wszystko będzie dobrze - Powiedział siadający obok mnie chłopak.
- Nie! - Wykrzyknęłam, zalewając się łzami - Nic nie będzie dobrze! A co jeśli on teraz nie żyje?! Albo leży w jakimś rowie? Albo jeszcze coś gorszego! - Wrzeszczałam przez łzy.

*** Oczami Rikera ***

"Histeryczka" - Myślałem.
- Nic mu nie będzie! - Próbowałem uspokoić siostrę, jednak bez skutku. Mnie też interesowało gdzie jest mój durny braciszek, ale nie bałem się o niego.
- A co jeśli nie? - Drążyła dalej Delly. Nie miałem już do niej siły, więc pocałowałem ją w czoło i wyszedłem z pokoju. Udałem się w stronę kuchni.
- Boisz się o niego? - Zapytałem, pichcącego coś Ratliffa.
- Ale co? - Odpowiedział głupkowato.
- No o Rossa, czy się boisz palancie!- Wykrzyknąłem.
- Ym.. No nie wiem. Może.. Ale nie. - Wydukał mój "kochany" przyjaciel.

*** Oczami Laury ***

- Ale jak... dwoje dzieci? - Zapytałam oszołomiona.
- No bliźniaki - Odpowiedziała zaskoczona moim pytaniem kobieta. "Cieszyć się... czy płakać?" - To pytanie zadawałam sobie od kilku sekund. Popatrzyłam na rozpromienionego blondyna. Najwyraźniej cieszył się z tej wiadomości.
- Są zdrowe? - Zapytał Ross." Jakbym sama o tym nie pomyślała. Matka nietroszcząca się o swoje dzieci." - Pomyślałam po pytaniu brązowookiego.
- Oczywiście. Ciąża przebiega prawidłowo.

*** Oczami Rossa ***

Kamień spadł mi z serca. Moje dzieci są zdrowe. Czego chcieć więcej?
- Ah! Tu pan jest! - Wykrzyknął zdyszany chirurg.
- Eeee? Ale co? - Zapytała Laura.
- Wszędzie pana szukam! Do łóżka! Natychmiast! - Niestety musiałem posłuchać lekarza i udałem się w kierunku mojej sali. Tam doktor podpiął mnie do jakiś kabelków i nawrzeszczał za ucieczkę. Po "awanturze" Laura usiadła na moim łóżku i zaczęła podśpiewywać.

When you’re on your own
Drowning alone
And you need a rope that
Can pull you in
Someone’ll throw it

Po chwili dołączyłem do niej.

And when you’re afraid
That you’re gonna break
And you need a way
To feel strong again
Someone’ll know it


Następnie nasze głosy się złączyły.

And even when it hurts the most
Try to have a little hope
That someones gonna be there
When you don’t, when you don’t
If you wanna cry I’ll be your shoulder
If you wanna laugh I’ll be your smile
If you wanna fly, I will be your sky
Anything you need, that’s what I’ll be
If you wanna climb I’ll be your ladder
If you wanna run I’ll be your road
If you want a friend, doesn’t matter when
Anything you need, that’s what I’ll be
You can come to me



Na sam koniec Laura zaśpiewała:

You can come to me
Yeahhh*

Nie zauważyliśmy, że prawie cały szpital zebrał się w mojej sali. Wszyscy bili brawo i krzyczeli, jednak ich nie słyszałem. Jedyne co wyczuwały moje uszy, to bicie serca Laury. Schyliłem się i ją pocałowałem. Pocałunek był namiętny i pełen miłości.

*** Oczami Rydel ***

Siedziałam bezczynnie na łóżku. Nagle do mojego pokoju wpadła Vanessa. 
- Co ty tu robisz?! - Zapytałam wystraszona.
- Nigdzie nie ma Laury! - Wykrzyknęła. W tej chwili byłam pewna, że coś się stało. 
- Rossa też nie ma. Czy.. 
- Na pewno coś im się stało - przerwała mi Nessa. Postanowiłyśmy obdzwonić wszystkie szpitale. 
"Dzień dobry. Czy leży w tym szpitalu Ross Lynch lub Laura Marano?" - Krzyczałam do słuchawki.
- Tak. Leży tutaj Ross Lynch. - Zakomunikowała kobieta, po drugiej stronie, a mi stanęło serce. Jak najszybciej się rozłączyłam i razem z Van pojechałyśmy do wskazanego szpitala. 

____________________

Juhu!! Skończyłam go! Mam nadzieję, że wam się podoba :) A ten rozdział dedykuję: 
Weronice B.
Nely Nelly
 Motywujecie mnie do pisania.. za co baaardzo wam dziękuję <3
* You can come to me - Austin & Ally 
/Sisi <3 



piątek, 10 stycznia 2014

Rozdział 21 "Nie nosisz w sobie jednego dziecka"

*** Oczami Laury ***

Weszłam do sali Rossa. Widok, który tam zastałam... Przeraził mnie. Zobaczyłam leżącego blondyna... Podpięty był do wielu kabelków. Do moich oczu napłynęły łzy. Moje ciało zaczęło się ruszać. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Nagle opadłam na łóżko brązowookiego i.. Zapanowała ciemność.

*** Kilka minut później ***


Otworzyłam moje powieki i ujrzałam uśmiechniętego Rossa.
- Ross! - Wykrzyknęłam uradowana.
- No... Tak mam na imię... - Odpowiedział z uśmiechem.
- Jak się cieszę, że nic ci nie jest! Kocham cię! Nie miałam tego na myśli. Jedź gdzie chcesz, tylko wróć, ale ja cię nigdy nie zostawię! - Wykrzyknęłam na jednym tchu.
- Nigdzie nie jadę... A... Ja też cię kocham - Zaśmiał się. - Laura... Teraz przez ten cały wypadek miałaś dużo stresu... Idź do lekarza i zobacz co z dzieckiem. - Dodał po chwili.
- Ale teraz? - Zapytałam.
- A kiedy? - Odpowiedział pytaniem na pytanie. Nie mówiąc nic więcej wyszłam z sali blondyna i kierowałam się w stronę gabinetu ginekologicznego.

*** Oczami Rocky'iego ***

- Ariana! Przynieś coś do jedzenia!- Wykrzyknąłem do czerwonowłosej.
- Tsa, już lecę! Rąk nie masz? - Zapytała, wchodząc do mojego pokoju.
- A nie mam... - Powiedziałem, chowając ręce za plecy. Dziewczyna, tylko uśmiechnęła się i poszła do kuchni. '' Wow! Podziałało'' - Pomyślałem.


*** Oczami Laury ***

 Weszłam do małego pomieszczenia z dziwnymi urządzeniami. W rogu za biurkiem siedziała pani, z jasnymi włosami i niebieskimi oczami.
- Dzień dobry - Powiedziałam ze strachem.
- Dzień dobry. Nie bój się. - Odpowiedziała z wyczuwalną nutką ironii.


- No to teraz siadaj. - Powiedziała kobieta po badaniu.
- Coś nie tak? - Po moim pytaniu, do gabinetu wbiegł Ross.
- Co ty tu robisz?! - Wykrzyknęłam.
- No nic... - Udawał głupiego.
- Nie gadajcie tyle. A ty... Siadaj.- Zakomunikowała kobieta. - Więc tak.. Lauro... Nie nosisz w sobie jednego dziecka.. Tylko dwoje. - Dokończyła.

___________________

Napisałam. Mam nadzieję, że wam się podoba :> Dwoje dzieci... Hm... Taki plan mieliśmy od samego początku :D Mamy dla was jeszcze jedną < w sumie to dwie xD > niespodzianki ;) Ale wszystkiego dowiecie się '' w swoim czasie '' :D

/Sisi

środa, 8 stycznia 2014

10000 wyświetleń!!!

To już 10000 razy weszliście na naszego bloga! Bardzo dziękujemy, że tyle was jest i że czytacie nasze rozdziały i śledzicie historię. Oby tak dalej!

/Jack

niedziela, 5 stycznia 2014

Rozdział 20 "Ale będzie żył?"

*** Duszą Rossa ***

Do tej pory czułem się... pusty w środku. Byłem zepsutą maszyną. Ale w jednej chwili... wszystko się zmieniło. Zacząłem widzieć sens swojego życia. Laura. Zespół. Dziecko...

*** Oczami Laury ***

Siedziałam już chyba dwie godziny. W zasadzie, to minęło dopiero 20 minut, ale dla mnie to były wieki. Scenariusz, prawie że filmowy - kłótnia, wypadek, godziny czekania. W jednej sekundzie to wszystko przeistoczyło się w smutną i przerażającą rzeczywistość. Dlaczego on? Ja powinnam teraz tam leżeć i walczyć o życie. Nie on.
Zgarnęłam z czoła kosmyki włosów i wstałam na tyle spokojnie, jak pozwalało mi na to moje ciało. Starałam się jak najnormalniej wyjść do ogrodu szpitalnego, co tylko przykuło uwagę osób siedzących w poczekalni. Moje nogi drżały jak liście na wietrze, a ruchy wyglądały z pozycji oglądającego zdecydowanie nienaturalnie. Wyszłam z szarego budynku, w którym wiecznie panowała nieprzyjemna atmosfera. Zamyślona zaczęłam spacerować po szarych alejkach, szarego patio. Nagie brzozy, dęby i buki zdawały podzielać mój smętny nastrój. Czułam się jak taka mała gałązka bez liści - samotna i zagubiona. Nadal nie mogłam się pogodzić z tym, co się stało. To wszystko przeze mnie.

*** Oczami Vanessy ***

Czasami mam ochotę po prostu ją wyrzucić z mieszkania. Miała czekać na mnie w domu... oczywiście, czekał na mnie syfus totalus. W kuchni na umycie czekała chyba setka talerzy i szklanek, w salonie wszędzie walały się koce, poduszki, zgniecione chipsy i pestki od śliwek i brzoskwiń. Miałam ochotę ją udusić.
Zadzwoniłam do niej. Raz, drugi, trzeci... Piętnasty... Dwudziesty... Trzydziesty pierwszy - nie odbiera. W tamtym momencie, byłam gotowa na wszystko. Nawet na koniec świata, lodową zagładę, tsunami, trzęsienie ziemi, wybuch wulkanu i trąbę powietrzną. Wszystko, tylko niech moja siostra da jakiekolwiek znaki życia...

*** Oczami Laury ***
*** Dzień później ***

Obudziłam się na ławeczce w jakimś parku. Przepraszam, nie parku - kawałku trawnika z kilkoma drzewami. Wtedy, przypomniałam sobie o Rossie. Wbiegłam do budynku szpitala i zaczepiłam tę samą pielęgniarkę, która była przy tym, jak "reanimowałam" Rossa.
- Żyje?! - Wydusiłam z siebie. Kulturę zostawiłam na ławeczce na kawałku trawnika.
- A... ale kto? - Zapytała zdezorientowana pielęgniarka.
- Prze-prze-praszam - Właśnie przybiegła spóźniona kultura - Nazywam się Laura Marano i chciałabym się dowiedzieć, jak się czuje Ross Lynch.
- Jego stan jest stabilny. Czekamy aż się obudzi. 
- Ale będzie żył?
- Przez noc jego stan się poprawił. Jest 70% szans na to, że będzie żył - Odetchnęłam z ulgą. Czułam się jak najszczęśliwsza dziewczyna na świecie.
- Przepraszam jeszcze... - Pielęgniarka uśmiechnęła się - Która godzina?
- Za dwadzieścia dwunasta - Powiedziała ze szczerym uśmiechem na twarzy.
- Dziękuję - Niezbyt wiedziałam co z sobą zrobić. Jechać do domu? Może Vanessa jeszcze jest w domu... WŁAŚNIE. VANESSA. Już nie żyję
_____________________________

I jak rozdział? Emocje osiadły? Jeśli tak, to lepiej przygotujcie się na kolejną dawkę emocji :D Już mam plany na kolejny rozdział, mam nadzieję, że reszta ekipy je przyjmie... Przepraszam, że taki krótki, ale na tyle pozwalają moje ograniczenia czasowe.
No, więc... czytajcie, komentujcie i oceniajcie :D

/Nika

EDIT: Musiałem poprawić trochę błędów, najczęściej brak spacji :) /Jack

piątek, 3 stycznia 2014

Rozdział 19 "Zamknij się! Przepuśćcie mnie!"

*** Następnego dnia ***
*** Oczami Laury ***

Robiło mi się żal. Chciałam przeprosić Rossa i spytać się, jak podróż i czy już gra. "Ja naprawdę go kocham i chcę wziąć z nim ślub. Co mnie wczoraj napadło? Jestem naiwna. Zadzwonię do niego."
Dzwoniłam do niego chyba 15 razy - ani razu nie odebrał. Martwiłam się. Pomyślałam - spróbuję później.
Włączyłam telewizor, a tu nagle na kanale informacyjnym:
"Wypadek samochodowy na Forest Road w Londynie przy stacji metra Blackhorse Road. Kierowca uderzył w ciężarówkę z toaletami przenośnymi. Przewieziono go do Szpitala Thorpe Coombe. Stan kierowcy ciężki. Prawdopodobnie ma złamane nogi i jest zatruty amoniakiem. Kogoś z rodziny prosi się o pilny kontakt."
Nie mogłam uwierzyć własnym uszom i oczom. Przecież tędy jedzie się na lotnisko! Ross miał wypadek, jest w stanie ciężkim! Jadę do szpitala!
Jechałam najszybciej jak się dało. Na szczęście mieszkamy dwa i pół kilometra od tego szpitala. Zaraz tam byłam. Wbiegam do niego, krzyczę do rejestratorki:
- Czy leży tu Ross Lynch?!
- Proszę czekać, zaraz sprawdzę... Tak, leży w sali numer 118 na pierwszym piętrze, proszę poczekać przed drzwiami na lekarza. - Odpowiedziała rejestratorka bardzo spokojnym i znudzonym głosem.
Pobiegłam i usiadłam przed drzwiami. Po chwili z sali Rossa wyszedł lekarz i spytał:
- Pani jest z rodziny pacjenta?
- Tak. - Odpowiedziałam.
- Pacjent jest w stanie ciężkim, prawie krytycznym. Zatrucie postępuje. Tętno zwalnia. Jest źle. Bardzo źle. - Oznajmił lekarz.
- Jak to? On... on może umrzeć? - Spytałam jąkając się
- Niestety, ma około 25% szans na przeżycie. - Odpowiedział lekarz.
Załamałam się. Nie, to nie może być prawda. Wbiegłam do sali. Ross leżał na łóżku nieprzytomny. Wokół niego biegały pielęgniarki. Po chwili jedna oznajmiła:
- Puls zerowy. Zatrzymanie akcji serca. Zanik funkcji życiowych!
Druga odpowiedziała:
- Reanimujemy!
Wtedy krzyknęłam:
- NIEE! JA TO ZROBIĘ! JA CHCĘ URATOWAĆ MU ŻYCIE LUB OGLĄDAĆ, JAK ODCHODZI!
- Proszę pani, to niemożli...
- ZAMKNIJ SIĘ! PRZEPUŚĆCIE MNIE!
Wtedy przytuliłam Rossa i go pocałowałam. Przy okazji wdmuchnęłam mu chyba tonę powietrza. Po chwili ta sama pielęgniarka, co powiedziała o zatrzymaniu serca oznajmiła:
- Serce pracuje, funkcje życiowe przywrócone, pacjent żyje, stan ciężki, lecz stabilny.
Ross będzie żył. Uratowałam mu życie. Będziemy razem, weźmiemy ślub! A ja urodzę dziecko i nie będę samotną matką!

__________________

Co za rozdział. Sam go przeżywałem, jak go pisałem. Mam nadzieję, że emocje sięgały zenitu, gdy go czytaliście... ;)

/Jack

środa, 1 stycznia 2014

Nowy wygląd :D

 Jak wam się podoba nowy wygląd bloga? Zrobiłam go bez wiedzy pozostałej dwójki.. więc nie wiadomo ile jeszcze pożyję :D Głosujcie w nowej ankiecie :D

/Sisi <3

/Jack
Wprowadziłem grafikę bardziej na czasie, tamta pasuje na marzec lub kwiecień. Na przyszłość Sisi - uzgodnij to wcześniej z nami :/ :)

Rozdział 18 "Muszę ci coś powiedzieć"

*** Oczami Rossa ***

Usiadłem na ławce, oczekując Laury. Pojawiła się po kilku minutach.
- Hej! - Powiedziała siadając obok mnie.
- Hej - Odpowiedziałem z wyraźnym smutkiem.
- Ej.. co się stało? - Zapytała.
- Muszę ci coś powiedzieć... - Zacząłem. - Wyjeżdżam na kilka miesięcy. Dostałem propozycję zagrania w filmie i.. - Nie dokończyłem, bo Laura wstała z ławki, rzuciła we mnie pierścionkiem zaręczynowym...i najzwyczajniej w świecie odbiegła.

*** Oczami Laury ***


"Jak on mi mógł to zrobić? Zostawia mnie samą? Co on sobie myśli?"- Myślałam zalewając się łzami. Uczucia, które towarzyszyły mi, to: gniew, rozpacz i cierpienie. Cierpienie po stracie najważniejszej osoby w moim życiu. Wbiegłam do domu wycierając słone łzy.
- Ej.. Laura.. płakałaś? - Zapytała Van.
- Nn..nie.. T..oo zna..cz..cz.yy t..aa.k - Mówiłam przez krople łez.
- Co się stało?!
- Roo..ss.. wyy..jee.ee.ż..dżaa - Wydukałam, biegnąc do mojego pokoju.

*** Oczami Rossa ***

Nie żegnając się z rodzeństwem pojechałem na lotnisko. W trakcie drogi zagapiłem się na parę całujących się ludzi. Nie zauważyłem jednak stojącej ciężarówki z Toi-Toiami. Niestety przy moim szczęściu wjechałem w nie, a cała ich zawartość przedostała się na moją twarz przez otwarte okno. Zacząłem krztusić się zanieczyszczoną wodą i.. zapanowała ciemność...

____________________

HAHAHA! Jestem wredna! Rossiaczka oblać wodą z Toi-Toia :D No wiecie miało być coś nietypowego :D Od razu mówię, że to pomysł Jacka.. Ja tylko napisałam :D Mam nadzieję, że nas nie zabijecie. I komentujcie :D

/Sisi <3