Menu

wtorek, 1 grudnia 2015

Rozdział 66 "Daj, ja to zrobię"

*** Oczami Laury ***

Spokojnie, wczoraj cały dzień byli u Rydel, po prostu są zmęczeni, uspokajałam się w myślach. Szybko wstałam z kanapy, przez co zakręciło mi się w głowie.
- Coś się stało? - Zapytała Ariana, chwytając mnie za ramię.
- Nie, wszystko w porządku... Tylko dzieci... - Odpowiedziałam przerażona. Wzięłam głęboki oddech i powolnym krokiem ruszyłam w stronę dziecięcego pokoju. Nie chciałam się spieszyć, bo bałam się, co zastanę w środku. Zignorowałam kolejne zawroty głowy i szłam dalej, pokonując kilkanaście schodów. Kiedy byłam przed drzwiami, delikatnie dotknęłam klamki. Była zimna, w przeciwieństwie do moich spoconych rąk. Szybkim, gwałtownym ruchem nacisnęłam na nią, po czym wstrzymując oddech, weszłam do środka. Ujrzałam duże, drewniane łóżeczko, z niebieskim baldachimem, stojące na środku pokoju. Podeszłam bliżej, wpatrując się w małe, bose stópki, sztywno leżące na białym prześcieradle. Żadna z nich nawet nie drgnęła, na dźwięk otwieranych drzwi. Złapałam kawałek materiału, z którego była wykonana moja sukienka i z nerwów zaczęłam go ugniatać. Tylko spokojnie, myślałam robiąc trzy duże kroki, dzięki którym byłam na tyle blisko, aby móc uważnie przyjrzeć się dzieciom. Pierwsze co zwróciło moją uwagę, był fakt, że klatki piersiowe bliźniąt się nie unoszą. Spanikowana zaczęłam pomału potrząsać Sisi, niestety nie przyniosło to żadnego rezultatu. Dziewczynka wciąż leżała w bezruchu i nie oddychała.
- Ariana! Chodź tutaj! Szybko! - Wykrzyknęłam. Po mojej głowie latało tysiące myśli. Co się mogło stać? Dlaczego nie oddychają?
- Jestem. - Powiedziała brązowooka, wchodząc do środka. - W czym mogę pomóc? - Zapytała z uśmiechem, nieświadoma sytuacji.
- Oni... - Zaczęłam wskazując na łóżeczko. - Nie oddychają. - Dokończyłam. Na policzku poczułam łzę. Nie, nie mogę teraz płakać. Muszę coś zrobić, myślałam.
- Zadzwoń na pogotowie. - No tak, że ja wcześniej na to nie wpadłam. Wyciągnęłam z tylnej kieszeni spodni telefon. Próbowałam się skupić, wybrać numer i zadzwonić, jednak trzęsące się dłonie skutecznie mi to uniemożliwiały. - Daj, ja to zrobię. - Powiedziała, następnie wyjęła mi z ręki telefon i wyszła na korytarz. Usiadłam na jasnobrązowych panelach. Co jakiś czas moje ciało przechodziły dreszcze. Byłam zbyt zszokowana, by cokolwiek zrobić. Po prostu siedziałam i wpatrywałam się w drewniane szczebelki łóżka. Podciągnęłam nogi do piersi i delikatnie objęłam je ramionami. - Karetka będzie za kilkanaście minut. - Oznajmiła Ariana, zwracając mi urządzenie. Uśmiechnęłam się lekko.
- Dziękuję. - Odpowiedziała lekkim skinieniem głowy. Kolejne piętnaście minut spędziłyśmy w ciszy, która byłaby idealna, gdyby nie tykający zegar. Usłyszałam dźwięk nadjeżdżającej karetki. Pośpiesznie wstałam i szybko pobiegłam na dół. Ratownicy stali przed drzwiami, otworzyłam im, gwałtownym pociągnięciem za metalową klamkę. Ręką wskazałam miejsce, do którego mają się udać, po czym sama ruszyłam za nimi.
- Czy zauważyła pani jakieś niepokojące zachowania u dzieci, w ciągu ostatniej doby? - Zapytał lekarz.
- Nie. To znaczy...Nie wiem. Cały wczorajszy dzień spędzili u cioci, ale ona nic o tym nie wspominała. - Odpowiedziałam, jąkając się. Mężczyzna w czerwonym stroju skinął głową do pozostałych. Młoda kobieta wzięła Jack'a na ręce, po czym położyła go na noszach. Następnie zrobiła to samo z Sisi. - Co im robicie? - Zapytałam przerażona. Wszystko działo się strasznie szybko, cała akcja trwała maksymalnie pięć minut.
- Teraz zabierzemy pani dzieci do szpitala. Przejdą tam wszystkie potrzebne badania, które pozwolą stwierdzić, co jest przyczyną stanu nieprzytomności. Niestety nie udało nam się przywrócić pracy płuc, przez co byliśmy zmuszeni intubować. - Powiedział lekarz.
- Ale wszystko będzie dobrze? - Wtrąciła Ariana.
- Na tą chwilę, nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie.

*** Oczami Ariany ***

- Laura, pojedziemy do szpitala moim samochodem. Nie pozwolę ci teraz prowadzić. - Oznajmiłam, łapiąc brunetkę za ramię. Pół godziny później byłyśmy na miejscu. Siedziałam na twardym, czerwonym krześle, jeżdżąc palcem po delikatnym materiale, z którego były wykonane moje spodnie. Starałam się nie myśleć o zaistniałej sytuacji, przez co skupiłam się na wyglądzie szpitala. Podłoga była w ciemnozielonym kolorze, idealnie współgrającym z żółcią na ścianach. Znajdowałyśmy się na oddziale pediatrycznym, więc gdzie nie spojrzałam namalowane były postacie z bajek. W kątach stały wysokie kwiaty. na pierwszy rzut oka prawdziwe. Jednak po dłuższym zastanowieniu stwierdziłam, że są sztuczne, przecież to szpital - tutaj nie można wnosić kwiatów. Po całym korytarzu porozstawiane były zabawki, stojące na brązowych stolikach. Nagle usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Wstałam i podeszłam do lekarza.
- I co z nimi? - Zapytała roztrzęsiona Laura.
- Przykro mi...

____________________
Powiem szczerze, że jestem zadowolona z tego rozdziału. Nie wiem czy są w nim jakieś błędy, ponieważ piszę go o trzeciej w nocy (nie ważne, że mam jutro na ósmą do szkoły :')) i nie mam już siły go sprawdzać. Mam nadzieję, że wam się spodoba :)
/Sisi 

6 komentarzy:

  1. Supcio rozdział :) niech dzieciakom nic nie będzie :) Coś czuje że Ross ma z tym wspólnego z nieprzytomnością dzieci swoich,i coś czuje że im podał narkotyki.Ross ogarr!!!
    monia

    OdpowiedzUsuń
  2. Super rozdział :*
    Ej. Żadnych "Przykro mi. .."
    Ma być szczęśliwie, nie smutas.
    Czekam na next ♡

    OdpowiedzUsuń
  3. #rossogar! #pozar #niktniewieocochotylkoja #nieczytelnehasztagi

    OdpowiedzUsuń

Komentujcie miśki ^^