sobota, 19 grudnia 2015

Rozdział 69 "Tylko się nie przyzwyczajaj"

*** Oczami Rossa ***

- Jakie znowu ciasto?! - Wykrzyknąłem.
- No bo... Przyszłam do Laury, zaczęłyśmy piec ciasto, później pojechałyśmy do szpitala i jakoś tak o nim zapomniałam. - Powiedziała na wstrzymanych oddechu Ariana.
- Szpitala? - Zapytałem niepewnie. Pokiwała lekko głową, co nie dało mi żadnej odpowiedzi. - Ariana, do cholery... Powiedz mi, co się tutaj stało!
- Nie mogę! - Krzyknęła. Na jej policzku pojawiła się pojedyncza łza, którą szybko wytarła kciukiem. - Po prostu nie mogę, okej? - Usiadła na betonie i schowała twarz w dłoniach. - To dla mnie za wiele. - Mówiła, patrząc w niebo. - To wszystko moja wina. - Załkała.
- Nie możesz tak mówić. - Kucnąłem obok niej. Z jej oczy spływały łzy. - Jestem pewny...
- Nie! - Przerwała. - To wszystko moja wina! Moja wina, rozumiesz?! - Gwałtownie wstała.
- Nie obwiniaj się! Gdzie jest Laura?! - Złapałem ją za nadgarstki, aby nie mogła uciec.
- Powinna być w szpitalu. Tak myślę...
Wiedziałem, że i tak nie dowiem się od niej nic więcej, dlatego od razu pobiegłem w stronę samochodu. Od mojego przyjścia minęło około piętnaście minut, więc ogień był już całkowicie ugaszony, a strażacy chowali swój sprzęt. Otworzyłem drzwi, wsiadłem do środka i sprawnym ruchem prawej ręki odpaliłem samochód. Ostatnim, co widziałem przed skręceniem w sąsiednią ulicę, był doszczętnie spalony dom. Czułem dziwne ukłucie w sercu. Właśnie straciłem część swojego życia.
Po kilkunastu minutach byłem na miejscu. Wbiegłem do środka. Docierał do mnie specyficzny, szpitalny zapach, pomieszany z aromatem kawy z pobliskiego automatu.
- Laura! - Krzyknąłem, kiedy zauważyłem siedzącą w kącie kobietę. Szybkim krokiem podszedłem w jej stronę, następnie uklęknąłem naprzeciwko niej. - Kochanie, co się stało? - Zapytałem ze smutkiem w głosie. Chwyciłem ją za ramię i mocno przytuliłem, głaszcząc przy tym po włosach. - Spokojnie, jestem przy tobie. - Powiedziałem powoli, nie chciałem jej zdenerwować. Pocałowałem ją w czoło i popatrzyłem głęboko w oczy. Widziałem w nich ból, smutek, przerażenie oraz łzy.
- Oni umarli, Ross. - Wydukała, zalewając się łzami. Silny ból chciał rozerwać mi głowę, kiedy dotarło do mnie, co właśnie powiedziała. Byłem rozkojarzony, czułem się jakby ktoś rozerwał moje serce na kawałki, uniemożliwiając im ponowne połączenie się.

*** Oczami Laury ***

- Ross, uspokój się! - Wykrzyknęłam, podczas gdy blondyn walił pięściami w ścianę. Próbowałam go odciągnąć, jednak nie przynosiło to żadnego rezultatu. - Proszę... - Wyszeptałam, łapiąc go za skrawek koszulki. - Wróćmy do domu. - Powiedziałam, próbując opanować emocje. 
- Nie możemy wrócić do domu! - Krzyknął, odpychając mnie. - A wiesz dlaczego? - Zapytał, lekko się uśmiechając. - Bo go nie ma. - Mówił wolno, akcentując każde wypowiedziane słowo. 
- Czy ty zwariowałeś?! Uspokój się w końcu i jedźmy do domu!
- Chyba wyraziłem się jasno! Naszego domu już nie ma! Spalił się, bo zachciało was się głupiego ciasta! - Wykrzyczał. Po chwili zaczęłam wszystko łączyć w jedną całość. Ciasto, karetka, dzieci, szpital. Przez to całe zamieszanie, zupełnie zapomniałam, że w piekarniku cały czas piekło się ciasto. Ariana pomagała mi, więc też nie miała kiedy go wyłączyć. 

*** Oczami Rydel ***
*** Tego samego dnia, rano ***

Obudziła się dosyć wcześnie, zegarek stojący na dębowej, nocnej szafce wskazywał godzinę siódmą trzydzieści. Spojrzałam na śpiącego, na drugiej połowie łóżka Ratliffa. Postanowiłam, że nie będę go budzić, co zawsze miałam w zwyczaju robić po przebudzeniu. Niech zazna łaski Rydel. 
- Tylko się nie przyzwyczajaj. - Powiedziałam pod nosem, po czym wstałam i poszłam do kuchni. Wlałam wodę do czajnika, następnie postawiłam go na wcześniej włączonej kuchence. Z górnej szafki wyciągnęłam żółty kubek, do którego wsypałam łyżkę kawy rozpuszczalnej. W czasie, kiedy woda się gotowała, udałam się do łazienki, gdzie umyłam zęby i rozczesałam włosy. Gdy wróciłam, wyłączyłam kuchenkę i wlałam wodę do kubka. Podeszłam do lodówki i otworzyłam ją.
- Kurcze... - Powiedziałam, gdy zauważyłam, że miejsce, w którym powinno stać mleko jest puste. Trzasnęłam białymi drzwiczkami i pobiegłam na górę. Wyciągnęłam z szafki białą bluzkę z krótkim rękawem i czarne, krótkie spodenki. Rozejrzałam się po pokoju, w celu upewnienia się, że Ellington śpi, szybko ściągnęłam piżamę i ubrałam się przygotowane ciuchy. Na nogi założyłam zwykłe, czarne sandałki na obcasie. Zeszłam na dół, chwyciłam za swoją torebkę i wyszłam z domu, kierując się w stronę sklepu.

Przejeżdżałam wzrokiem po półkach, w poszukiwaniu mleka. Po kilku sekundach intensywnych poszukiwań, znalazłam upragniony produkt.
- Ariana?! - Krzyknęłam, kiedy zauważyłam wyłaniającą się zza rogu przyjaciółkę. - Co ty tutaj robisz? - Zapytałam, witając się z nią.
- Hm... Trudne pytanie. Niech się zastanowię, co takiego robię w sklepie. Może przyszłam na zakupy? - Powiedziała z sarkazmem. - A tak serio, to... Chcę iść dzisiaj do Laury. Nasze relacje nie są zbyt dobre, więc postanowiłam, że upieczemy ciasto.
- To świetnie! A teraz wybacz, ale muszę lecieć. Jeżeli Ell się obudzi, a jego kawa nie będzie gotowa...
- Tak wiem, leć! - Przerwała mi, wskazując palcem na kasy. Posłusznie wykonałam polecenie dziewczyny i pomachałam jej na pożegnanie. Nie dziwiło mnie to, że Ariana chciała pogodzić się z Laurą. Zawsze była duszą towarzystwa i nie umiała żyć długo w konflikcie z kimś.
Położyłam karton mleka na taśmie i ustawiłam się w kilkuosobowej kolejce.

- Śpisz?! - Wykrzyknęłam, wchodząc do domu. Odpowiedziała mi głucha cisza, co było jednoznaczne z twierdzącą odpowiedzią. Odetchnęłam z ulgą i weszłam do kuchni. Nie było mnie zaledwie piętnaście minut, więc kawa nie zdążyła jeszcze wystygnąć. Nalałam do niej trochę mleka, następnie wsypałam dwie łyżeczki cukru. Wszystko ze sobą wymieszałam i odstawiłam na blat.
- Ellington... Wstawaj. - Powiedziałam, potrząsając nim. Jęknął cicho, po czym przewrócił się na drugi bok. - Wstawaj! - Tym razem krzyknęłam. Chłopak gwałtownie otworzył oczy i usiadł.
- Która godzina? - Wydukał, prawie upadając na poduszkę.
- Ósma. - Odpowiedziałam z wielkim uśmiechem na twarzy. - Zrobiłam ci kawę. - Dodałam, gdy wstał z łóżka.
- Dziękuję.

Usłyszałam dźwięk telefonu. Spojrzałam na ekran, na którym wyświetlił się numer Laury. Przeciągnęłam palcem po zielonej słuchawce i przyłożyłam urządzenie do ucha.
- Halo? - Zapytałam. Usłyszałam cichy płacz.
- Rydel... Możemy z Rossem do was przyjechać?
- Tak, jasne. Tylko co się stało?
- Wszystko ci opowiem... Jak przyjedziemy. - Powiedziała. Chciałam jeszcze zapytać o kilka rzeczy, niestety, nie zdążyłam, bo dziewczyna zakończyła połączenie.
- Kto to był? - Zapytał Ratliff i usiadł na kanapie.
- Laura, zaraz przyjedzie. - Odpowiedziałam, kierując się w jego stronę. - Płakała. - Dodałam i zajęłam wolne miejsce obok niego.
Po około dwudziestu minutach bezczynnego wpatrywania się w telewizor, zadzwonił dzwonek do drzwi. Szybko zerwałam się z miejsca i pobiegłam je otworzyć.
- Co się stało? - Zapytałam przerażona, kiedy zobaczyłam zapłakaną przyjaciółkę oraz wyraźnie zdenerwowanego brata. Chwyciłam Laurę za ramię i mocno do siebie przytuliłam. - Spokojnie. - Wyszeptałam. Pomału ruszyłam w stronę salonu, cały czas przytulając brunetkę. - Możecie mi to jakoś wyjaśnić? - Powiedziałam lekko podniesionym głosem.
- Chcesz wiedzieć co się stało?! - Zapytał nagle Ross.. - Nasze dzieci umarły, spalił nam się dom i nie mamy gdzie mieszkać! To się stało! - Wykrzyczał rozwścieczony. Nie mogłam w to uwierzyć. Jakim cudem radosne dzieci, z którymi wczoraj spędziłam cały dzień mogły nie żyć? Nie potrafiłam nawet do siebie dopuścić tej myśli. Osunęłam się na miękką kanapę i mocno ścisnęłam Laurę, która od razu się we mnie wtuliła.
- Wszystko będzie dobrze. - Powiedziałam jej do ucha, najciszej jak umiałam. Postanowiłam, że nie będę zadawać już więcej pytań. Jestem pewna, że Laura potrzebowała ciszy i osoby, w której miała oparcie.

____________________
/Sisi 



6 komentarzy:

Komentujcie miśki ^^